Gdy łapałam pierwszego stopa nie sądziłam, że kiedykolwiek dojadę dalej niż do Chojnic. Gdy po odebraniu dowodu osobistego przekroczyłam granicę kraju, nie sądziłam, że zrobię to jeszcze setki razy bez mrugnięcia okiem. Gdy jako 18-latka dotarłam do Paryża, znanego tylko z książek, nie sądziłam, że kiedyś będzie on dla mnie miastem dobrym na leniwy weekendowy wypad. Gdy tego samego roku zobaczyłam po raz pierwszy ocean, nie sądziłam, że kiedyś kolor jego wody będę porównywać z Morzem Południowo-Chińskim. Gdy rok później zdobyłam Bałkany a następnie kraje nordyckie, sądziłam, że już dalej pojechać się nie da – a na pewno nie na wschód. Nie sądziłam wtedy, że rok później Rosja stanie się moim podróżniczym faworytem.
Jadąc na pierwsze Camino i raniąc na trasie kolano w wypadku samochodowym – nie sądziłam, że do Hiszpanii dotrę, skończę trasę i na jeszcze dłuższą pielgrzymkę wrócę dwa lata później. Przekonując mamę, że nie ma się martwić, puszczając mnie w pierwszą podróż, nie sądziłam, że kilka lat później wyciągniemy kciuka razem i dojedziemy we francuskie Alpy. Wygrzewając się w greckim słońcu, nie sądziłam, że spróbuję autostopu zimą i Sylwestra spędzę w Serbii. Idąc na studia nie myślałam, że po studiach nie będę szukać pracy, ale będę podróżować więcej i więcej! A lecąc do Azji, sądziłam, że po powrocie się WRESZCIE zatrzymam i zacznę NORMALNE życie. Ba! Ja nigdy nie sądziłam, że odważę się polecieć tak daleko sama.
Ale przez całe, to podróżnicze życie nie sądziłam, że autostop zamienię na mercedesa. Że nie będę już jeździć tylko sama i dla siebie, ale z kimś i dla kogoś. Nie sądziłam, że będę mogła podróżowaniem zrobić coś dobrego, na dodatek dzielić się tym z tyloma ludźmi. Ale od początku.
Siedzieliśmy przy piwie z lodem, jak nakazywały nasze wciąż świeże, azjatyckie przyzwyczajenia i staliśmy przed najtrudniejszym pytaniem – co dalej? Dla mnie to był koniec „podróży życia”, ponad roku w trasie, siedmiu miesiącach w Azji. Dla Mikołaja było to zakończenie spontanicznej, niemal trzymiesięcznej podróży z nieznajomą z Internetu. Zaledwie tydzień po naszym postawieniu stóp w Europie zaczęliśmy myśleć – co dalej.
Mój budżet się wyczerpał, nie mialam pomysłu na kolejne podróże, na to jaką pracę mogłabym podjąć. Tak jakby ktoś zresetował moje życie i nagle kazał zaczynać wszystko od nowa. Bo wszystko było nowe – przez rok przerwy nie tylko zmienił się Gdańsk, Brusy, ale również ja. Najbardziej zmieniłam się ja.
– Mój znajomy pojechał mercedesem do Afryki i tam go sprzedał z nawiązką! – powiedział Sondej i z nieskrywanym entuzjazmem pokazywał mi zdjęcie z Gambii. – możemy zrobić to samo! Dawaj Dodo, kupimy mercedesa i opchniemy go w Afryce.
Przed oczami pojawiły mi się nasze wielokrotne kłótnie, spory i złości. To przecież Mikołaj wyjadał moje ciastka, gdy udało mi się usnąć w samolocie. To wspomnienie było zbyt świeże a rana wciąż była niezagojona. Poza tym – my i auta? MERCEDES? Nigdy mi się te auta nie podobały. Autostop to moja brożka, a nie kupowanie samochodów.
– Chyba żartujesz, ja już nigdzie z Tobą nie jadę. Poza tym pamiętasz jak było ze sprzedażą motorów? Oddaliśmy je za POMARAŃCZE. Mercedesa byśmy wymienili na wiadro wody.
Temat się teoretycznie zamknął, ale w głowie wciąż kiełkował. Wracaliśmy do niego kilkukrotnie, za każdym razem z większym ładunkiem emocjonalnym. Ostatnio z Mikołajem widzieliśmy się w lipcu tego roku i wtedy mieliśmy najwięcej czasu na dyskusję. Maszerowaliśmy z Łeby do Ustki. Wspomnienia kłótni zastąpiły zupełnie inne obrazy. Wspólne odkrywanie wodospadów, spacery przez dżunglę, nasze przeboje z Hondami i żenująco-stresujące pierwsze spotkanie w Vung Tau. Wspominaliśmy szaloną wietnamkę, która karmiła nas ryżem; burzę w górach, podczas której dziękowałam sobie za pomysł poszukania kompana; kupowanie kanapek przy akademikach za ostatnie pieniądze i długie kilometry na pace pełnej kapusty. Szala przesuwała się w stronę jednego wielkiego „TAK, WCHODZĘ W TO”.
Po naszym spacerze przeniosłam się do Niemiec, żeby przez dwa miesiące rozmaczać swoje paznokcie, na niesamowicie niesprzyjającym mi zmywaku. Od tego czasu kontaktowaliśmy się wyłącznie przez video rozmowy. I to właśnie wtedy zdecydowaliśmy, kilkukrotnie pytając się wzajemnie o pewność tej decyzji. I to wtedy, podczas jednej z trudniejszych, balkonowych rozmów o pierwszej w nocy postanowilismy po raz kolejny ominąć rodzinne święta. Na tym samym balkonie napisałam wiadomość do „MISJI GAMBII”, którą znalazłam na Facebooku z zapytaniem, czy w Gambii przyda się nasza pomoc. Odpowiedź dotyczyła przewozu ekranu do rzutnika.
Wtedy moja ekscytacja przekroczyła skalę. Kino objazdowe dla dzieci w Gambii. Na przemian cieszyłam się jak głupia i wątpiłam w tę ideę. Przed nami było wciąż mnóstwo problemów i rozterek, które właśnie ja odnajdywałam i strzelałam nimi jak z karabinu. Jak mamy kupić mercedesa skoro ja jestem w Niemczech a Ty w Norwegii? Przecież nikt z nas nie zna się na motoryzacji! A co z pieniędzmi? To masa gotówki, nie wiem czy uda mi się tyle zarobić. A jeśli obiecamy pokazywanie filmów a auto rozkraczy nam się jeszcze we Francji? Co z wizami, szczepieniami, pozwoleniami na wjazd do Mauretanii?
Mikołaj na każde pytanie odpowiadał z właściwym dla niego, stoickim spokojem – Dodoszko, damy radę, uspokój się. I własnie to „uspokój się” wprowadzało mnie w największe rozdrażnienie, diabelskie nerwy – cóż, taka właśnie jestem. Nerwus za tatą. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w ciagu kilku tygodni wszystkie wątpliwości zostaną rozwiane, bo ten tata, po którym mam duszę nerwusa i mama, która dała mi szerokie biodra, kupią dla nas auto i się nim zajmą. Podpis na dokumencie złożyli, gdy ja ładowałam kolejną wyparzarkę pełną naczyń. Dowiedziałam się godzinę później. Cóż, bardzo drastycznie i nagle postawiono mnie przed czynem dokonanym. Mamy auto. JEDZIEMY DO AFRYKI.
Musisz napisać książkę!!!
Twój talent opisywania swoich wrażeń, emocji, podróży i rozterek nie może zmarnować się tylko na Ig i blogu! MUSISZ pomyśleć nad napisaniem własnej książki, z własnymi zdjęciami, no po prostu musisz. Twoje wpisy wciągają mnie lepiej niż Harry Potter, a to jest przecież wyczyn!
Kobieto! Na jednym tchu się czyta Twoje teksty! Ile ja bym dała żeby się kiedyś odważyć na autostop i w trasie spotkać Ciebie! A jeszcze jakbyś powiedziała „dawaj, idziemy dalej razem” to juz w ogóle 7 niebo! I do tego Cebula! No sztos, cud miód i malinki 😂 powodzenia! I tak jak wszyscy, z niecierpliwością będę wyczekiwała relacji 😊
motywujesz niesamowicie, książka to pewnie jeden z setki pomysłów który jeszcze masz w planie zrealizować! nie mogę się doczekac z relacji z Gambii, tez bym z chęcią ruszyła z taka misja, jak byś szukała w przyszłości pomocy, travel busy czy whatever to let me know 🙂
Już się nie mogę doczekać relacji z tej podróży 😍